Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiedział, że zaproponuje budowę metra w dziesięciu polskich miastach. Informacja padła podczas Dolnośląskiego Kongresu Samorządowego i od razu wywołała burzę komentarzy. Choć szczegółów wciąż brak, sam pomysł już teraz dzieli opinię publiczną, bo projekt ma mieć zarówno znaczenie komunikacyjne, jak i obronne.
Metro jako schron i symbol bezpieczeństwa
Wicepremier zapowiedział, że nowe linie metra miałyby pełnić nie tylko funkcję transportową, ale także ochronną — stanowiłyby potencjalne schrony dla ludności w sytuacjach kryzysowych. Kongres, odbywający się pod hasłem „Bezpieczny Dolny Śląsk – Bezpieczna Polska”, koncentrował się na zagadnieniach obronności i technologii podwójnego zastosowania. Idea metra jako elementu infrastruktury bezpieczeństwa wpisuje się więc w tę narrację, choć nie sposób nie zauważyć, że w Polsce poza Warszawą i – w planach – Krakowem, nikt dotąd nie podjął się podobnej inwestycji. Sam koszt budowy jednej linii w stolicy wyniósł około 19 miliardów złotych, co rodzi pytania o finansowy sens przedsięwzięcia w skali krajowej.
Fala krytyki i polityczne echa
Zapowiedź Kosiniaka-Kamysza spotkała się z natychmiastową krytyką w sieci. Dziennikarka Agnieszka Gozdyra przytoczyła jego słowa na platformie X, a pod wpisem rozgorzała dyskusja. Warszawski radny Jan Mencwel przypomniał, że PSL od 25 lat współrządzi Mazowszem, a mimo to nie powstała żadna nowa linia kolejowa łącząca stolicę z pobliskimi gminami. Tego rodzaju komentarze pokazują, że obietnica metra w dziesięciu miastach odbierana jest raczej jako element politycznej retoryki niż gotowy plan inwestycyjny. Na marginesie pozostaje pytanie, czy polskie miasta potrzebują metra, skoro coraz więcej z nich rozwija sieci szybkich tramwajów i kolei aglomeracyjnych — tańszych, dostępnych i nie mniej skutecznych w codziennym transporcie.