Coraz więcej rolników mówi wprost: ekoschematy miały pomagać, a utrudniają życie. Zielony Ład, pełen szczytnych haseł, w zderzeniu z polskim polem przypomina biurokratyczny labirynt. Rolnicy mówią o absurdach, kosztach i przepisach, które wymyślono jakby dla laboratorium, nie dla gospodarstwa.
Ekologia w teorii, chaos w praktyce
Pan Jakub z Warmii i Mazur, prowadzący gospodarstwo mieszane, przyznaje, że dopłaty dobrostanowe rzeczywiście działają, bo poprawiają warunki zwierząt i świadomość hodowców. Jednak większość nowych wymogów to, jego zdaniem, „papierowa ekologia”. Nakaz wymieszania nawozu naturalnego w ciągu 12 godzin wydaje się kompletnie oderwany od realiów. – Pole to nie bajka ani gra – mówi rolnik. – Wystarczy awaria ciągnika czy nagła burza, żeby wszystko runęło.
Równie krytyczny jest Jacek Buszta z Zachodniopomorskiego. W jego ocenie ekoschematy nie współgrają z ziemią – nie wiadomo, ile pieniędzy się dostanie, ani czy w ogóle się to opłaci. System, który miał nagradzać ekologiczne praktyki, stał się zbiorem ograniczeń, gdzie decyzje rolnika zastępuje urzędniczy algorytm.
Biurokracja zamiast wsparcia
Paweł Toporek, również z Zachodniopomorskiego, nie owija w bawełnę: „To pseudo-ekologia i utrudnianie produkcji”. Wskazuje na absurdalny wymóg, który zabrania zadaszenia wybiegów dla zwierząt – niby w imię dobrostanu, a w praktyce przeciwko niemu. Rolnicy z różnych regionów mówią jednym głosem: ekoschematy potrzebują przebudowy od fundamentów.
Ich oczekiwania są zaskakująco proste – mniej biurokracji, bardziej przewidywalne dopłaty i wsparcie tam, gdzie rzeczywiście widać efekt: w glebie, w zwierzętach, w plonach. Bo jak mówi jeden z nich, z rezygnacją i ironią zarazem: „Na papierze wszystko rośnie szybciej niż na polu”.